Klawiatura, czyli zmiany na biurku

Klawiatura, czyli zmiany na biurku
Jak zapewnie można było zauważyć, chomiki znów miały "przerwę w nadawaniu". Powód jest prozaiczny: trzeba jakoś zarabiać pieniążki, a póki co praca jest w miarę prostym i mało ryzykownym sposobem na ich pozyskanie. Pracy było sporo, terminy goniły, ale udało mi się jednak jakoś opędzić od grubszych tematów, więc jest szansa, że chomiki wkrótce wyjdą znów na świat.
A co tam w robocie?
To co zwykle w pracy grafika: trochę rysowania, trochę projektowania materiałów do druku. 
Wszystko pilne oczywiście :-)


Tocząc nierówną walkę z dedlajnami poniosłem jednak pewne straty w sprzęcie. Pierwsza poległa moja główna mysz (tak, używam dwóch) i to całkiem niespodziewanie - wieczorem działała, a następnego dnia rano było po niej. Druga w kolejności zaczęła szwankować klawiatura. Owszem, pisać się dało, ale lewy port koncentratora USB - bo trzeba wiedzieć że dotąd korzystałem z klawiatury zaopatrzonej we własny hub USB - przestał łączyć. 
Od dobrych kilku lat używałem klawiatury A4Tech KV-300H i byłem z niej niezwykle zadowolony. Wysupłałem więc około 120 zł i znów szykowałem się do zakupu sprawdzonego klikadła, ale pomyślałem nagle o czymś nowym, czyli o klawiaturze mechanicznej. Widziałem, że sporo się tego ostatnimi czasy pojawiło w sprzedaży, a w kręgach zbliżonych do kół zapanowała na tym punkcie niejaka moda.

Zanurzyłem się więc w głębiny internetu w poszukiwaniu jakiejś ciekawej klawiatury, ale pierwszą ciekawą rzeczą na jaką natrafiłem były ceny, a zwłaszcza ceny co lepiej zaprojektowanych urządzeń. Okazały się one na tyle ciekawe, że mój portfel zaczął cicho piszczeć, a mój wewnętrzny Janusz doznał migotania przedsionków.
Klawiatura za 350 zł? Proszę bardzo! A może za 700? Też jest! :-D
Szukanie czegoś "budżetowego", co jednocześnie nie przypomina zabawki z jarmarku szło mi opornie. Nie wszystkie mechaniczne klawiatury są tak naprawdę mechaniczne, a do tego potrzebowałem klawiatury do pracy, więc żadnen układ klawiszy typu 60% czy 65% nie wchodził w grę (chodzi tu o % przycisków w stosunku do "pełnej", standardowej, 100% klawiatury). Uznałem, że minimum to dla mnie klawiatura w układzie TKL, czyli pozbawiona bloku numerycznego.
Zafundowałem sobie w końcu klawiaturę DreamKey TKL Red od zupełniej mi nieznanej firmy Dream Machines. Cena oscylowała w okolicy 280 zł, więc nie była aż tak przerażająca, a klawiatura wyglądała przyzwoicie. Mój portfel przestał piszczeć - choć nadal miał przyspieszony oddech - ale mój wewnętrzny Janusz wciąż pojękiwał. Pojękiwał do czasu, gdy nie trafiłem w jednym ze sklepów na outlet tej klawiatury za jedyne 218 zł.
"- Biere! Biere natychmiast!" - zawołał mój wewnętrzny Janusz i zatarł radośnie pulchne łapki.
Klawiatura trafiła do mnie w oryginalnym pudełku, niepogryziona przez psa czy innego tyranozaura, pachnąca plastikiem i mile stukająca klawiszami.

Długo zastanawiałem się, czemu ktoś zwrócił tę klawiaturę do sklepu - działa przecież jak trzeba. W końcu jednak odkryłem tajemnicę. W momencie mocniejszego wciśnięcia przycisku ESC, klawiatura wykonała ledwo wyczuwalny przechył na swój lewy, górny róg. Korpus klawiatury jest prawdopodobnie lekko skręcony, skutkiem czego lewa, górna, gumowa nóżka nie opiera się o blat biurka. Niewiele myśląc oderwałem jedną z nóżek ze starej klawiatury i przykleiłem ją na nowej klawiaturze w miejscu oryginalnej - okazało się, że jej wysokość uzupełniła ten brakujący ułamek milimetra i klawiatura stoi teraz na czterech łapach jak należy.
Wszystko dobrze, ale aby zadać szyku taką klawiaturę powinno się podpiąć do komputera specjalnym, jakże modnym, charakterystycznie skręconym kabelkiem lecz takowego nie posiadałem.
Gdy zajrzałem w internet by takowego poszukać, mój portfel znów zaczął piszczeć, 
a Janusz bez skrępowania żłopał nitroglicerynę wprost z butelki. Okazało się, że takowy kabelek kosztuje między 80 a... 300 zł. Owszem, u chińczyków można podobno trafić taniej, ale nie chciałem czekać miesiąc na przesyłkę. Tu pomóc mógł jedynie duch Adama Słodowego. Tak się składało, że byłem w posiadaniu złącza GX-16 i grubego kabla USB A - brakowało tylko kabelka UCB C, a nie chciałem ciąć oryginalnego. Kupiłem więc za 14 zł przewód USB C, a później w ruch poszła opalarka, gruby, aluminiowy mazak, wiertło 12 mm i pojemnik z zimną wodą.
Skręciłem przewód USB C w spiralę, podgrzałem, schłodziłem, przewinąłem, później przyciąłem obydwa przewody, dolutowałem złączkę i gotowe. 



W trakcie użytkowania klawiatury okazało się, że ciemne keycapy z pokerowym nadrukiem wprawdzie fajne wyglądają i nie grozi im wytarcie druku, ale gdy robi się półmrok jest z nimi mały kłopot. Po prostu niewiele na nich widać i mimo tego, że klawtatura jest podświetlana, to niewiele to podświetlenie pomaga.
Jedynym wyjściem okazało się kupno jaśniejszych, albo półprzezroczystych keycapów. Po raz kolejny rzuciłem się więc w internetową toń tylko po to, aby znów zdenerwować portfel i mojego wewnętrznego Janusza :-)  Okazało się, że porządne nasadki z tworzywa PBT (a nie z miękkiego ABS, które w charakterystyczny sposób potrafią się "wyślizgać" aż do połysku) też trochę kosztują - niektóre nawet tyle co... klawiatura.
No ale w końcu trafiłem na Amazonie okazję za jedyne 82 zł. Trochę się obawiałem, bo większość zdjęć była nienajlepsza, a ponadto wychodziło na to, że jeszcze nikt tych keycapów nie kupował. Było jednak warto zaryzykować, bo nasadki okazały się bardzo fajne. Co więcej, po moim zakupie cena tych keycapów... skoczyła do 99 zł. Nawet mój wewnętrzny Janusz przestał się dąsać :-)
No.
Tak więc kwestię klawiatury mam już rozwiązaną.
Mogę teraz pracować jak przystało na dżentelmena ;-)

Komentarze
Brak komentarzy...
Podpis:
E-mail:
Strona WWW (bez http://):
Komentarz:
Pola z gwiazdką muszą być wypełnione. Email nie jest publikowany.