Nuda czalendżu
Epidemii ciąg dalszy. Dobrowolnej, domowej kwarantanny również, ale nudno bynajmniej mi nie jest.
Jak już wcześniej pisałem, zaplanowałem niewielki remont mojej nory. Remont to może za dużo powiedziane. Po prostu malowanie tego co odrapane, klejenie lub przykręcanie tego co odpada, wymiana tego co cieknie.
Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek.
Dawno temu, ojciec mój zorganizował łazienkową, naścienną toaletkę. A raczej toaletę - wielkie, szerokie, plastikowe cholerstwo z szufladkami, półkami i oświetleniem. Ząb czasu ją jednak nadgryzł, a nawet przeżuł, więc nadszedł czas na wymianę. Gdy zdjąłem toaletkę ze ściany okazało się, że aby ją przymocować wywalone zostały w kafelkach cztery otwory. Dziury raczej. Nie, nie wywiercone. Wytłuczone. Młotkiem chyba, albo czymś podobnym. Taaak. Finezyjna robota.
No to padła decyzja "- Wymieniam kafelki.". Niestety, w piwnicy znalazłem zapasowe kafelki naścienne już jedynie w liczbie dwóch sztuk, a dziur było cztery.
Co więc robić? Dwa dziurawe kafelki jakimś cudem odbiłem od ściany i przykleiłem nowe. A pozostałe "dziurawce"? Trzeba jakoś zasłonić. Na szczęście pozostałe otwory są w takim miejscu, że nowa toaletka całkowicie je zakryje.
Ufff...
I pomyśleć tylko, że w kibelku miałem jedynie wymienić cieknący kranik od pralki, dokręcić zlew i pomalować grzejnik oraz sufit.
Okazało się, że oprócz tego muszę się dodatkowo bawić w glazurnika, wymienić podsufitową suszarkę na pranie, wymienić kran nad zlewem, uzupełnić fugi, przykleić pasek glazury przy liczniku wody bo odpadywuje, wymienić klapę od kibla i wstawić nowe drzwi.
Aaaa!!
Jak tu się nudzić?
P.S.
Rysunek wrzucam dziś, bo w poniedziałek znów łapię za pędzel i kielnię :-)
Jak już wcześniej pisałem, zaplanowałem niewielki remont mojej nory. Remont to może za dużo powiedziane. Po prostu malowanie tego co odrapane, klejenie lub przykręcanie tego co odpada, wymiana tego co cieknie.
Oczywiście nie obyło się bez niespodzianek.
Dawno temu, ojciec mój zorganizował łazienkową, naścienną toaletkę. A raczej toaletę - wielkie, szerokie, plastikowe cholerstwo z szufladkami, półkami i oświetleniem. Ząb czasu ją jednak nadgryzł, a nawet przeżuł, więc nadszedł czas na wymianę. Gdy zdjąłem toaletkę ze ściany okazało się, że aby ją przymocować wywalone zostały w kafelkach cztery otwory. Dziury raczej. Nie, nie wywiercone. Wytłuczone. Młotkiem chyba, albo czymś podobnym. Taaak. Finezyjna robota.
No to padła decyzja "- Wymieniam kafelki.". Niestety, w piwnicy znalazłem zapasowe kafelki naścienne już jedynie w liczbie dwóch sztuk, a dziur było cztery.
Co więc robić? Dwa dziurawe kafelki jakimś cudem odbiłem od ściany i przykleiłem nowe. A pozostałe "dziurawce"? Trzeba jakoś zasłonić. Na szczęście pozostałe otwory są w takim miejscu, że nowa toaletka całkowicie je zakryje.
Ufff...
I pomyśleć tylko, że w kibelku miałem jedynie wymienić cieknący kranik od pralki, dokręcić zlew i pomalować grzejnik oraz sufit.
Okazało się, że oprócz tego muszę się dodatkowo bawić w glazurnika, wymienić podsufitową suszarkę na pranie, wymienić kran nad zlewem, uzupełnić fugi, przykleić pasek glazury przy liczniku wody bo odpadywuje, wymienić klapę od kibla i wstawić nowe drzwi.
Aaaa!!
Jak tu się nudzić?
P.S.
Rysunek wrzucam dziś, bo w poniedziałek znów łapię za pędzel i kielnię :-)
Komentarze
Brak komentarzy...