Świat pasjonujący
Dobrowolnej kwarantanny ciąg dalszy, a ja wciąż tkwię okopany w łazience.
Teoretycznie, miałem mini-remoncik łazienki i kuchni odwalić błyskawicznie, a później mógłbym poświęcić duuużo "kwarantannowego" czasu na własne projekty. Niestety, w sektorze budowlanym wciąż pojawiają się trudności.
Pierwsza trudność, to nowe drzwi do kuchni i kibelka.
W zeszły weekend zamówiłem dwa skrzydła i zaczęło się czekanie.
Owszem, drzwi wyruszyły bodajże w poniedziałek z Warszawy, ale firma która miałe je dostarczyć, wrzuciła je do swojego magazynu w Pile, 75 km od mojego domu i leżą one już tam sobie od czwartkowego poranka nie pokonawszy ani jednego metra.
Ech...
Druga trudność to zlew.
Zlew od dawna opadał. Pod koniec lat 90-tych odbył się gruntowny remont łazienki i niby było OK, ale po krótkim okresie "w poziomie", zlew znów zaczął - ekhmmm - zwisać. Remont wykonywał brat z pomocą ojca, więc na swoje nieszczęście nie byłem wdrożony w to, co się tam odjaniepawlało.
Dziś, po zdemontowaniu zlewu ze ściany okazało się, że mój tatko wymyślił jakiś nowatorski system mocowania. Powiem tak: jeśli oglądaliście czeską bajkę "Sąsiedzi", to pewnie domyślacie się jak to może wyglądać. Żadne tam kołki rozporowe - o nie! Otwory w ścianie wywalone na grubość kciuka. W otwory wbite głęboko jakieś rury czy coś, a w nie z kolei - hen, gdzieś głęboko w ścianie - gwintowane tuleje, a może nawet zwykłe nakrętki! Nie wiem dokładnie, bo bez pomocy endoskopu nic nie zobaczę. Powiem tyko, że jeden otwór ma głębokość 16cm, a drugi około 12. W całą tę artystyczną instalację wkręcone zostały dłuuugie szpilki. Każda szpilka, na której umocowany był zlew jest jednak dużo cieńsza, niż wpuszczone w ścianę rury, więc pod jego obciążeniem siłą rzeczy wyginają się w dół. Każda ze szpilek jest innej długości, innej grubości oraz posiada gwint o innym skoku. Dodam tylko, że jedna ze szpilek nie ma nawet łba tylko gwint na obu końcach, więc na końcu przytrzymującym zlew "nanizanych" zostało kilka nakrętek i podkładek. Makabra po prostu. Nie dam rady wyjąć ze ściany zakotwionych tam rur i całego tego złomu. Kuć nie będę bo ściana jest niestety nośna, a i na kucie kafelków i kładzenie nowych za bardzo nie mam ochoty. Muszę więc ostro kombinować, co z tym fantem zrobić.
Trzecia trudność to narzędzia.
Maszynerię, która miała służyć do przycięcia nowych drzwi trafił szlag. Jakby inaczej. Musiałem więc zamówić nowy sprzęt i teraz będę musiał czekać na przesyłkę, co siłą rzeczy znów wydłuży czas całego zamieszania.
Na beztroskie siedzenie w krzesełku, picie herbatki i rysowanie, trzeba więc będzie jeszcze trochę poczekać.
O czym donosi umęczony i lekko zrezygnowany
brat Krzysztof
Teoretycznie, miałem mini-remoncik łazienki i kuchni odwalić błyskawicznie, a później mógłbym poświęcić duuużo "kwarantannowego" czasu na własne projekty. Niestety, w sektorze budowlanym wciąż pojawiają się trudności.
Pierwsza trudność, to nowe drzwi do kuchni i kibelka.
W zeszły weekend zamówiłem dwa skrzydła i zaczęło się czekanie.
Owszem, drzwi wyruszyły bodajże w poniedziałek z Warszawy, ale firma która miałe je dostarczyć, wrzuciła je do swojego magazynu w Pile, 75 km od mojego domu i leżą one już tam sobie od czwartkowego poranka nie pokonawszy ani jednego metra.
Ech...
Druga trudność to zlew.
Zlew od dawna opadał. Pod koniec lat 90-tych odbył się gruntowny remont łazienki i niby było OK, ale po krótkim okresie "w poziomie", zlew znów zaczął - ekhmmm - zwisać. Remont wykonywał brat z pomocą ojca, więc na swoje nieszczęście nie byłem wdrożony w to, co się tam odjaniepawlało.
Dziś, po zdemontowaniu zlewu ze ściany okazało się, że mój tatko wymyślił jakiś nowatorski system mocowania. Powiem tak: jeśli oglądaliście czeską bajkę "Sąsiedzi", to pewnie domyślacie się jak to może wyglądać. Żadne tam kołki rozporowe - o nie! Otwory w ścianie wywalone na grubość kciuka. W otwory wbite głęboko jakieś rury czy coś, a w nie z kolei - hen, gdzieś głęboko w ścianie - gwintowane tuleje, a może nawet zwykłe nakrętki! Nie wiem dokładnie, bo bez pomocy endoskopu nic nie zobaczę. Powiem tyko, że jeden otwór ma głębokość 16cm, a drugi około 12. W całą tę artystyczną instalację wkręcone zostały dłuuugie szpilki. Każda szpilka, na której umocowany był zlew jest jednak dużo cieńsza, niż wpuszczone w ścianę rury, więc pod jego obciążeniem siłą rzeczy wyginają się w dół. Każda ze szpilek jest innej długości, innej grubości oraz posiada gwint o innym skoku. Dodam tylko, że jedna ze szpilek nie ma nawet łba tylko gwint na obu końcach, więc na końcu przytrzymującym zlew "nanizanych" zostało kilka nakrętek i podkładek. Makabra po prostu. Nie dam rady wyjąć ze ściany zakotwionych tam rur i całego tego złomu. Kuć nie będę bo ściana jest niestety nośna, a i na kucie kafelków i kładzenie nowych za bardzo nie mam ochoty. Muszę więc ostro kombinować, co z tym fantem zrobić.
Trzecia trudność to narzędzia.
Maszynerię, która miała służyć do przycięcia nowych drzwi trafił szlag. Jakby inaczej. Musiałem więc zamówić nowy sprzęt i teraz będę musiał czekać na przesyłkę, co siłą rzeczy znów wydłuży czas całego zamieszania.
Na beztroskie siedzenie w krzesełku, picie herbatki i rysowanie, trzeba więc będzie jeszcze trochę poczekać.
O czym donosi umęczony i lekko zrezygnowany
brat Krzysztof
Komentarze
Brak komentarzy...