Overengineering w praktyce

Po przebudowach komputera pozostało mi trochę gratów: jakieś kable, wentylator, mysz, obudowa, dyski twarde, a także, kupiona jeszcze na popczątku 2023 roku, płyta gówna Biostar B560M ze złączem LGA 1200. Próbowałem kiedyś pozbyć się owej płyty, ale reflektant, który się na nią połasił, wykonał jakoweś czary w wyniku których płyta okazała się podobno uszkodzona: "- Panie! Nie ma obrazu, nie odpala, zepsuta.". Tym sposobem płyta w podskokach wróciła do mnie i zaległa w szafie do czasu, aż na przełomie 2024 i 2025 roku Krzysiowi odbiło.
A co Krzyś sobie wykombinował?
Ni z gruszki, ni z pietruszki, postanowiłem zebrać wszystkie komputerowe graty i poskładać dodatkowy, stacjonarny komputer z myślą o uczynieniu go stacją do przechwytywania wideo. Posiadam zewnętrzną kartę, która wykonuje takie rzeczy i w razie potrzeby zrzuca na bieżąco obraz z ekranu na dysk twardy komputera. Jako że jest to osobny układ, proces ów absorbuje nieco mniej zasobów komputera, niż np. korzystanie z programu OBS na tym samym komputerze, z którego obraz jest pozyskiwany. Mimo tego, z niewiadomych dla mnie przyczyn, postanowiłem zapis wideo realizować całkowicie "na zewnątrz", czyli z wykorzystaniem owej karty, ale na dysku znajdującym się w innym komputerze.
Po jaką cholerę?
Nie wiem, nie pytajta.
Niemniej, jak postanowiłem, tak zrobiłem. Uzupełniłem zbieraninę podzespołów o procesor Intel i3 10100F (można je trafić za grosze, są żwawe i całkiem energooszczędne, a do tego mają już TPM 2.0), układ chłodzenia i 750W zasilacz Chieftec CTG-750C. Skleciłem z tego kompa, uruchomiłem i gitara. Jakiś czas potem zdobyłem również dodatkowe pamięci, dzięki czemu część układów, które "wypożyczyłem" z głównego komputera wróciło na swoje miejsce. I co? Okazało się, że wszystko ładnie, ale miejsca w lokalu mi jakby ubyło, mimo upchnięcia "skrzydłowego" pod biurkiem, które najwidoczniej nie jest tak obszerne jak mi się wydawało. Ostatnim objawem mojego obłędu było szarpnięcie się, jakoś na początku czerwca tego roku, na tanią obudowę o gabarytach mniejszych niż już posiadana.
Efekt?
Komputer nieco się "skurczył", fakt, ale jednocześnie wylazł spod biurka i wylądował na nim. Dlaczego? Dlatego, że obudowa posiada z boku panel szklany, a ja w pewnym momencie zacząłem poważnie się obawiać, że swoimi tylnymi kopytami kiedyś go rozwalę.
No i w tym momencie przyszła refleksja, choć cokolwiek spóźniona i do tego zygzakiem: - Po co mi to było? Nie wiem.
Przecież nie zgrywam wielogodzinnych "gejmplejów" w 4K, a jedynie krótkie materiały z pulpitu czy aplikacji graficznych (i to sporadycznie). Streamingiem też się nie param, a w ostateczności do zapisywania zawartości ekranu przy dużym obciążeniu komputera, wystarczyłby mój stary laptop, którego po robocie można przecież odpiąć od kabelków i wrzucić do szafy.
Bujam się więc od miesięcy z tym całym bałaganem i przywyknąć nie mogę. Najgorzej jest ze sprzątaniem biurka, bo mam teraz więcej szmelcu do przestawiania :-) . Plus całej sytuacji jest taki, że dodatkowy (a raczej nadmiarowy) komputer posiada, jakże modne obecnie, światełka RGB, więc po jego odpaleniu jest trochę bardziej kolorowo.
Także tego.
Ech...
Tak to jest, gdy człowiek ma więcej zapału niż rozumu, ot co.
Zamiast tego, mogłem przecież piwnicę posprzątać ;-)
Komentarze
Brak komentarzy...