Ramię porządku i prawilności
Walka z bałaganem o miejsce na biurku to dyscyplina z tradycjami. Ja również w niej startuję, ale przeważnie z mizernymi rezultatami.
Mówiąc wprost - bałagan wygrywał.
Jako że tradycyjne metody jakoś nie pomagały, do tematu postanowiłem podejść od nieco innej strony i przyglądnąć się dokładnie temu, co na codzień zajmuje najwięcej miejsca na moim zdewastowanym biureczku. Okazało się, że sporo zajmują monitory. Miejsce pod nimi i za nimi - z racji pałętających się kabli - jest nieustawne i sprawdza się tylko jako magazyn kurzu, bo dostęp do tych zakamarków łatwy nie jest.
Jako że jeden z moich monitorów ma z tyłu specjalne mocowanie w standardzie Vesa (cztery gwintowane otwory z tyłu obudowy), postanowiłem unieść go nad blat biurka na specjalnym uchwycie i tym sprytnym sposobem uszczknąć kilka morg wolnego miejsca.
Wygrzebałem więc z sakiewki ostatnie dukaty i zakupiłem od zacnych kupców - za łaskawym pośrednictwem MiędzySieci - uchwyt (ramię?) marki "North Bayou", model F80. Ów cud technologii kosztował mnie dukatów 99, ale wielce zacnym owo urządzenie się okazało.
Przy rozpakowywaniu ramienia było nieco obaw, albowiem producent grzecznie ostrzegał, że po zdjęciu zabezpieczenia istnieje możliwość nagłego i niespodziewanego... nokautu. Obeszło się jednak tylko na strachu, bo ramię owszem, rozkładając się "wierzgnęło", ale dosyć delikatnie. Cóż - ciśnienie w tłoku można regulować, więc wystarczyłoby, aby jakiś dowcipniś na produkcji przykręcił nieco regulator i rzeczywiście, zęby można zbierać do pudełka.
Gdy już się uporałem z niebezpiecznym ładunkiem, monitor pozbawiłem stopy, a samo ramię "wzbogaciłem" o dołączony w zestawie uchwyt do mocowania na krawędzi biurka i przykręciłem całość na docelowym miejscu.
Okazało się, że to ramię pełni też funkcję uchwytu na przewody: ma specjalnie przewidziane osłony, w których wnętrzu możemy poprowadzić kable, więc żaden "makaron" nie będzie się nam już pałętał po powierzchni biurka. Jedyny minus jest taki, że aby przykręcić ponownie te osłony potrzebny jest wkrętak z krótkim trzonkiem, bowiem jedna z osłon znajduje się dosyć nisko nad blatem i dostęp do śruby zamykającej osłonę jest lekko utrudniony.
Po zmaganiach z kablami, zostało przymocować monitor do złącza Vesa i odpowiednio wyregulować sztywnosć ramienia specjalnym pokrętłem dostępnym na jego przegubie.
To wszystko :-)
Miejsce pod monitorem odzyskane, kable pochowane, a sam monitor mogę teraz ustawić w takiej pozycji, jaka jest mi aktualnie potrzebna.
Jeśli też macie podobne problemy "lokalowe" na biurku - polecam takie rozwiązanie. Uchwytów na rynku jest sporo, więc z pewnością znajdziecie coś na swoją kieszeń i coś, co będzie przystosowane do układu waszego miejsca pracy. W moim przypadku, wystarczający okazał się uchwyt z pojedynczym ramieniem.
Pamiętajcie tylko, że każdy tego typu mechanizm ma określony "udźwig". Sprawdźcie więc najpierw, czy wasz monitor nie będzie za ciężki dla konkretnego ramienia.
z partyjnym pozdrowieniem
brat Krzysztof
Mówiąc wprost - bałagan wygrywał.
Jako że tradycyjne metody jakoś nie pomagały, do tematu postanowiłem podejść od nieco innej strony i przyglądnąć się dokładnie temu, co na codzień zajmuje najwięcej miejsca na moim zdewastowanym biureczku. Okazało się, że sporo zajmują monitory. Miejsce pod nimi i za nimi - z racji pałętających się kabli - jest nieustawne i sprawdza się tylko jako magazyn kurzu, bo dostęp do tych zakamarków łatwy nie jest.
Jako że jeden z moich monitorów ma z tyłu specjalne mocowanie w standardzie Vesa (cztery gwintowane otwory z tyłu obudowy), postanowiłem unieść go nad blat biurka na specjalnym uchwycie i tym sprytnym sposobem uszczknąć kilka morg wolnego miejsca.
Wygrzebałem więc z sakiewki ostatnie dukaty i zakupiłem od zacnych kupców - za łaskawym pośrednictwem MiędzySieci - uchwyt (ramię?) marki "North Bayou", model F80. Ów cud technologii kosztował mnie dukatów 99, ale wielce zacnym owo urządzenie się okazało.
Przy rozpakowywaniu ramienia było nieco obaw, albowiem producent grzecznie ostrzegał, że po zdjęciu zabezpieczenia istnieje możliwość nagłego i niespodziewanego... nokautu. Obeszło się jednak tylko na strachu, bo ramię owszem, rozkładając się "wierzgnęło", ale dosyć delikatnie. Cóż - ciśnienie w tłoku można regulować, więc wystarczyłoby, aby jakiś dowcipniś na produkcji przykręcił nieco regulator i rzeczywiście, zęby można zbierać do pudełka.
Gdy już się uporałem z niebezpiecznym ładunkiem, monitor pozbawiłem stopy, a samo ramię "wzbogaciłem" o dołączony w zestawie uchwyt do mocowania na krawędzi biurka i przykręciłem całość na docelowym miejscu.
Okazało się, że to ramię pełni też funkcję uchwytu na przewody: ma specjalnie przewidziane osłony, w których wnętrzu możemy poprowadzić kable, więc żaden "makaron" nie będzie się nam już pałętał po powierzchni biurka. Jedyny minus jest taki, że aby przykręcić ponownie te osłony potrzebny jest wkrętak z krótkim trzonkiem, bowiem jedna z osłon znajduje się dosyć nisko nad blatem i dostęp do śruby zamykającej osłonę jest lekko utrudniony.
Po zmaganiach z kablami, zostało przymocować monitor do złącza Vesa i odpowiednio wyregulować sztywnosć ramienia specjalnym pokrętłem dostępnym na jego przegubie.
To wszystko :-)
Miejsce pod monitorem odzyskane, kable pochowane, a sam monitor mogę teraz ustawić w takiej pozycji, jaka jest mi aktualnie potrzebna.
Jeśli też macie podobne problemy "lokalowe" na biurku - polecam takie rozwiązanie. Uchwytów na rynku jest sporo, więc z pewnością znajdziecie coś na swoją kieszeń i coś, co będzie przystosowane do układu waszego miejsca pracy. W moim przypadku, wystarczający okazał się uchwyt z pojedynczym ramieniem.
Pamiętajcie tylko, że każdy tego typu mechanizm ma określony "udźwig". Sprawdźcie więc najpierw, czy wasz monitor nie będzie za ciężki dla konkretnego ramienia.
z partyjnym pozdrowieniem
brat Krzysztof
Komentarze
Brak komentarzy...